Pierwszy rok z dzieckiem – oczekiwania vs rzeczywistość

Od porodu Zuzi mija rok. Mam potrzebę przelania na papier (a raczej ekran komputera) moich przemyśleń i podzielenia się nimi z Wami, w końcu tak dawno do Was nie gadałam tutaj na blogu! Wiele myśli krąży po mojej głowie, wiele emocji we mnie buzuje, gdy myślę o tym roku. Nie wiadomo od czego zacząć, więc zacznę może od początku…

 

Rok z dzieckiem z lotu ptaka

Mój poród był dobry (szczegółowo opisałam go tutaj). Wspomnienia z nim związane są nadal żywe. Odkąd urodziłam często mówię ,,Urodziłam dziecko, a z tym sobie nie poradzę? Pff!”.

Połóg przeszłam naprawdę lekko, choć jak go sobie przypomnę to kompletnie nie chciałabym wracać do tego czasu! Tryskające mleko z piersi, krew lejąca się po nogach, ból krocza, ból brzucha, ból piersi i baby blues. Z perspektywy czasu myślę, że za szybko próbowałam wrócić do normalnej aktywności. Teraz dałabym sobie więcej czasu na leżenie w łóżku i powolne dochodzenie do siebie, szczególnie, że to było pierwsze dziecko. Z drugiej strony baby blues powodował, że miałam potrzebę zrobienia czegokolwiek co da mi poczucie, że moje życie to już nie tylko dziecko. Przejście po domu i pozbieranie gratów czy odwiedziny znajomych były dla mnie pod tym względem zbawienne. Pamiętam jak prosiłam Rafała, żeby zaprosił do nas kogokolwiek kto tylko ma czas, żeby po prostu pogadać z kimś dorosłym.

Mój zawód z jednej strony był pomocny, bo wiedziałam jak się przewija, kąpie, karmi itd. i w ogóle mnie to nie stresowało. Z drugiej strony mój zawód kompletnie nie był pomocny, bo we wczesnym połogu miałam wrażenie, że zupełnie nie mam mózgu. Sama korzystałam nawet ze swojego ebooka, bo nie pamiętałam jak poradzić sobie z nawałem! Pamiętam jak pierwszej nocy w domu mąż jeździł po aptekach i przeszukiwał internet, bo Zuzię bolał brzuszek. Bycie położną nie uchroniło nas przed typowym dla młodych rodziców zagubieniem. Teraz wydaje mi się to zabawne.

 

Po tygodniu czy dwóch z Zuzią miałam wrażenie, że zaczynam kumać o co w tym chodzi i poczułam się pewniej. Zuzia przez pierwsze 3 miesiące była mało wymagająca. W ogóle nie płakała, idealnie jadła, dużo spała w dzień, budziła się co 2-3h w nocy, czasami nawet spała dłużej. Zazwyczaj wszyscy mówią, że najgorsze są pierwsze 3 miesiące, a potem już z górki. Myślałam więc, że mamy spokojne mało wymagające dziecko. O matko, jak bardzo się myliłam!

Mniej więcej w 4 miesiącu Zuzia miała skok rozwojowy i zaczęła się jazda bez trzymanki, która mam wrażenie trwa do dzisiaj, z lepszymi i gorszymi okresami. W tamtym czasie Zuza zaczęła się budzić co godzinę w nocy, bardzo dużo krzyczała w dzień, właściwie bez przerwy. Tylko na rękach była spokojna. Zrobienie czegokolwiek graniczyło z cudem. Zbiegło się to z czasem, kiedy mój mąż bardzo dużo pracował i całymi dniami byłam z nią sama. To było bardzo trudne.

Z czasem, gdy zaczęła się przemieszczać zaczęło być trochę łatwiej, bo potrafiła się chwilę sama zabawić. Jednak do tej pory jest bardzo głośna, z czasem jej drzemki w dzień skróciły się do jednej, godzinnej, dodatkowo często się budzi w trakcie i trzeba ją jeszcze raz usypiać. Nadal ciężko coś zrobić, bo szybko się nudzi. Do tego wymaga ciągłej uwagi, bo włazi wszędzie i wyciąga różne dziwne rzeczy, a jak jej się coś nie podoba to krzyczy głośniej niż ja na porodówce. Kto zna Zuzę ten wie, że to tornado nie dziecko. Co nie zmienia faktu, że to najfajniejsze dziecko na świecie (wiem, wiem, każdy tak o swoim dziecku mówi)! Zuza jest bardzo bystra, rozgadana, szybko się rozwija, wszystko ją interesuje, uwielbia towarzystwo i jak się dużo dzieje. Do tego potrafi być przesłodka.

 

Oczekiwania vs rzeczywistość

Macierzyństwo zmieniło moje patrzenie na wiele spraw. Wcześniej wydawało mi się, że to niemożliwe, że można mieć jedno dziecko i nie ogarniać życia. Jak ktoś sobie nie radzi to widocznie nie potrafi się zorganizować. HA HA HA.  Teraz jak mi wstyd, że tak myślałam. Przed posiadaniem dziecka byłam dosyć dobrze zorganizowaną osobą, wszystko robiłam na czas, odhaczałam zadania. Pojawienie się Zuzi rozsypało tą moją rzekomą organizację w drobny mak. Owszem mam wypisane zadania na tablicy, ale one potrafią tam wisieć miesiącami. To bywa naprawdę frustrujące.

Chcąc nie chcąc musiałam nauczyć się odpuszczać. Wielu rzeczy nie zrealizowałam, kilka zaczęłam i nie skończyłam, żadnego biznesu na macierzyńskim nie rozkręciłam. Ok, mogłabym się zajeżdżać i próbować coś robić jak Zuzia idzie spać, ale najczęściej wybieram odpoczynek. I tak po całym dniu mój mózg przestaje działać w okolicy 20. Pewnie, że fajnie byłoby realizować swoje cele, czasami naprawdę mi tego brakuje. Wiem jednak, że Zuzia jest mała tylko przez chwilę i jeszcze będę miała czas na pracę i inne rzeczy. Teraz próbuję łapać te chwile z nią, a jednocześnie dbać o siebie i ładować baterie kiedy tylko się da. Z wymagającym dzieckiem bardzo często moje dni mają tylko jeden cel: przetrwanie.

Wchodząc w macierzyństwo nie miałam jakiś konkretnych założeń jak to będzie. Chyba jednak miałam takie poczucie, że będę może nie idealną matką, ale taką zbliżoną do ideału. Taką, której dziecko nigdy nie wyprowadzi z równowagi i zawsze dostanie pełnowartościowy posiłek. Rzeczywistość jest zgoła inna. Okazało się, że na to swoje wymarzone, wyczekane, przesłodkie dziecko można się niesamowicie wkurzać, a czasami to ma się go naprawdę dosyć! Ot takie odkrycie Ameryki. Zuza non stop testuje moje granice cierpliwości i wytrzymałości, szczególnie, że jest bardzo charakterna. Nie raz miałam ochotę wyjść i nie wracać, a za chwilę tuliłam to moje kochane dziecko. I myślę sobie, że te skrajne emocje i myśli są zupełnie normalne. W końcu matka jest nadal tylko człowiekiem. Jednak musiałam przekonać się o tym dopiero na własnej skórze. Wcześniej bardzo łatwo przychodziło mi ocenianie innych rodziców. Teraz więcej rozumiem i patrzę na innych z dużo większą wyrozumiałością.

Niestety mam silną tendencję do porównywania się. Posiadanie wymagającego dziecka pokazało mi jak bardzo porównywanie się w każdej sytuacji, ale szczególnie w rodzicielstwie, jest bez sensu! Dzieci mogą być tak skrajnie różne, że aż trudno w to uwierzyć. A co za tym idzie zajmowanie się nimi może wyglądać kompletnie inaczej. Prosty przykład z kościoła: Zuza w trakcie mszy krzyczy, zwiedza wszystkie możliwe zakamarki, zaczepia ludzi, chodzi koło wózka, wyrzuca zabawki, które jej dajemy, chodzi po ławce, pod ławką, wszędzie. W tym czasie jej rówieśniczka siedzi calutką mszę w wózku bawiąc się jedną zabawką albo jeszcze zaśnie w międzyczasie. Dwie skrajności. I mogłabym się porównać z mamą spokojnego dziecka, która ma dziadków do pomocy w każdej chwili i wyrzucać sobie, że ta to ma ugotowane i posprzątane, a Zuzia w tym tygodniu trzeci raz je tą samą odgrzewaną zupę. Bez sensu! Czasami chęć takiego porównywania się jest silniejsza, jednak staram  myśleć, że może mi być ciężko z jednym dzieckiem i że to nie koniec świata, że nie mam obiadu. Nie chcę przez to powiedzieć, że jak ktoś ma spokojne dziecko to wszystko przychodzi mu z łatwością, rodzicielstwo to zawsze ogromne wyzwanie. Można się też porównywać w drugą stronę, do tych, którzy mają piątkę i ogarniają albo High Need Baby itd. Ale to znowu nie ma sensu. Uczę się tego, że mogę przeżywać w macierzyństwie różne emocje i to nie znaczy, że jestem złą matką albo życiowym przegrywem.

 

Zastanawiam się co powiedziałabym sobie na początku tej przygody. Chyba byłaby to jedna rzecz:

Jesteś nieidealną mamą i to jest okej, świetnie sobie radzisz!

Jestem pewna, że te słowa są potrzebne nie tylko mi. Poczucie winy w macierzyństwie, nawet bezpodstawne, potrafi nieźle dokopać. A dla naszych dzieci przecież i tak jesteśmy najlepsze!

 

Pierwszy rok z Zuzią dał mi popalić i z drżeniem patrzę w przyszłość, bo z pewnością z jej temperamentem nie będziemy się nudzić! Jednak mimo tych wszystkich trudów jest jedna rzecz, która jest dla mnie największą rekompensatą. To, że ona w ogóle z nami jest, to oczywiste, ale też odkrywanie tego jaka jest! To dla mnie niesamowicie fascynująca sprawa i w życiu nie zamieniłabym Zuzi na żadne spokojne, układne dziecko. Kocham ją nad życie i bardzo lubię, mimo wymagającego temperamentu.

 

Czy zdecydowałabym się na dziecko wiedząc z czym to się je?

Tak! Pomijając oczywiste plusy, posiadanie dziecka to dla mnie przekraczanie własnych granic każdego dnia, rozwój w zastraszającym tempie, w wielu obszarach, konieczność bycia elastycznym, spontanicznym. Konieczność ustalania priorytetów, zmiany planów i podejmowania szybkich decyzji. Do tego wyzbywanie się egoizmu, nauka panowania nad emocjami, poznawanie takich części siebie, które inaczej nigdy by się nie ujawniły. Żadna praca nie daje możliwości tak szybkiego rozwoju, na tak wielu płaszczyznach. Poza tym macierzyństwo daje mi rodzaj spełnienia, który byłoby bardzo ciężko osiągnąć w inny sposób.

 

Niedługo wracam do pracy z zupełnie nowym doświadczeniem, przeorana, ale rozumiejąca o wiele więcej. Podzielcie się tym jakie Wy macie przemyślenia, co w Was zmieniło posiadanie dzieci. Jestem pewna, że każda mama ma mnóstwo takich refleksji.

Do zobaczenia następnym razem, gdy uda mi się usiąść do komputera. 😉

 

 

6 komentarzy

  1. Bardzo dobrze, że istnieją matki, które szczerze -to przecież da się wyczuć, opisują swoje macierzyństwo. Ja za Twoją szczerością przepadam i chętnie czytam czy oglądam na ig. Zbieżność doświadczeń też jest nie bez znaczenia, bo mój syn kończy w luty rok. Sto lat dla Zuzi🥳

    Anita
  2. Dzięki za ten wpis! Wiele z tych rzeczy o których piszesz przeżyłam na własnej skórze i z perspektywy czasu widzę, że po prostu warto być tu i teraz. Nie myśleć o tym co będzie za tydzień tylko korzystać i przeżywać to co jest dzisiaj. Hasło mojego macierzyństwa to “wszystko mija, nawet najdłuższa żmija” i w chwilach zwątpienia myślę sobie, że to jest okej, jest ciężko ale to nie będzie trwało wiecznie, to mi jakoś pomaga zluzować gacie 🙂

    Iza
  3. Bardzo ciekawie się to czytało. Moja Nina jest tydzień starsza od Zuzi. Pamiętam jak oglądałam Twoje stories jak pieczesz ciasto marchewkowe z Zuzią w chuście i myślałam wtedy jaką jesteś idealną mamą i jak daleko mi do Ciebie. To tak apropos porównywania… Nie róbmy tego sobie ☺ Przez pierwsze pół roku zadręczałam się wyrzutami sumienia, że nie wymyśliłam nowego biznesu, żeby zostać z Małą w domu, ale potem kopnęłam się w mózg i resztę macierzyńskiego postanowiłam spędzić na oswajaniu się z tym faktem i cieszeniem tym co jest. Fajnie, że w sieci są takie osoby jak Ty. Pokazujesz, że można być wspaniałą mamą bez lukru. Dziękuję za to co robisz.

    Maria
    1. Dzięki za miłe słowa! Super, że w porę udało Ci się ,, kopnąć w mózg” 😉 Nie ma co się zadręczać, tylko tak jak mówisz cieszyc się tym co jest.

      Kasia z womanstory

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *